piątek, 14 października 2016

Rozdział 2

-Matko nie wiem jak to się stało, on nigdy taki nie był, w sumie nie widziałam go dwa lata, ale nie był. Szczepiliście go?
-Ta jak byliśmy u weterynarza, bo myśleliśmy, że zdechł to go zaszczepił od wścieklizny jak się okazało, że jednak żyje. -Znów odezwał się ojciec.
-Przynajmniej nie będziesz brał zastrzyków. Zaraz zrobię Ci opatrunek.- Powiedziałam po angielsku i zaczęłam szukać apteczki w szafce, ale jak się okazało wszystko w kuchni zmieniło położenie i w szukaniu pomagała mi cała rodzina.  Oprócz babci, która stwierdziła, że lepiej będzie  dla świata jak się wykrwawi.
Gdy już znalazłam wszystko potrzebne, poszłam z Davidem do naszego pokoju, on położył się na łóżko, a ja zaczęłam go opatrywać.
-To tylko draśnięcie.- Zaczęłam go uspokajać.
-Wiem, ale co ja zrobiłem temu kundlowi?- Wycharczał zły. 
-Psy czasami tak okazują emocję.
-No chyba nienawiść.-Powiedział, a ja skończyłam go opatrywać i położyłam się przy nim.
-Jak bardzo jesteś wściekły?
-Trochę...bardzo, ale mi przejdzie. Po prostu mnie przytul.- Powiedział, a ja wtuliłam się w jego tors.
-Mówiłam Ci, że będzie ciężko.
-Nie martw się. Tylko ten dzień był taki ciężki, bo jutro będzie już lepiej.
-Chciałabym wierzyć w to tak mocno, jak ty.- Powiedziałam, a on się tylko uśmiechnął i dał mi całuska.
Resztę wieczory spędziliśmy leżąc i oglądając nasz ulubiony serial na laptopie, potem zasnęliśmy. Obudziło mnie szturchanie Davida.
-Potrzebuję Cię.
-Mówisz mi to za każdym razem, gdy pakuje walizkę z powrotem do Polski, bo się pokłócimy.
-Tak, ale kilka razy powiedziałem Ci to w innej sytuacji.
-Przecież nie mam amnezji. Pamiętam wszystko Lee. Daj mi pospać.
-Skarbie, ale ja byłem na dole i Twoja babcia zaczęła coś mówić, a ja w ogóle jej nie rozumiem. Twoich rodziców i dziadka nie ma. Tylko babcia.
-Dobrze, już wstaje.-Powiedziałam i odwróciłam się twarzą w jego stronę.
-Kocham Cię.-Odpowiedział i pocałował mnie na rozbudzenie, a ja tylko zamruczałam.-Ale chodź Ama. Chcę mi się jeść i pić. Wrócimy jeszcze do łóżka.
-Potem nie będę chciała.- Westchnęłam i szybko wstałam, po czym udałam się do kuchni.
-Rybko, no nawet tak nie mów.- Powiedział, gdy oboje znaleźliśmy się w kuchni.
-Cześć babciu. David mówił, że coś do niego mówiłaś, ale nie mógł zrozumieć.
-Tłumaczyłam mu tylko, że robię śniadanie dla siebie i Burka, a jak on chcę coś zjeść to sam musi zajrzeć do lodówki.- Powiedziała kładąc kocią miskę na ziemi, a potem biorąc swój talerz pełen jedzenia do dużego pokoju.
-To nie było nic takiego.-Uśmiechnęłam się do mojego narzeczonego. - Co chcesz zjeść? Owsianka? Tosty? Bekon? Jajka?
-Tosty, bekon i jajka?- Zaśmiał się.
-Jasne, ale zrobisz sok, ja zajmę się resztą.- Powiedziałam wskazując na wyciskarkę do soku i podając warzywa i owoce.
-Oczywiście.- Powiedział i oboje zajęliśmy się swoimi sprawami.
15 minut później jedliśmy śniadanie na tarasie z psem przy moich nogach, a David  i on co jakiś czas mierzyli się spojrzeniami, co było trochę śmieszne.
-Myślisz, że znów może mnie ukąsić?- Zapytał.
-Raczej nie. To pewnie pojedyncza akcja.
-Nie lubię go. - Stwierdził.
-Jeśli ty go nie polubisz, to on Ciebie też nie. To taka psia logika.
-A gryźć mnie jak nic do niego nie miałem to mógł. Cudowna logika.-Powiedział, a ja się tylko zaśmiałam i zjadłam ostatni kęs mojego tosta.
-Potrzebuje przysznica.
-Zaraz możemy wziąć go razem.- Puścił do mnie oczko.
-Nie tym razem.- Uśmiechnęłam się.
-Gniewasz się na tę akcje z rana?- Zapytał się mnie marszcząc czoło.
-Nie, po prostu przeszła mi ochota.  
-Rybka, przecież wiesz, że byłem przerażony. Najpierw nastraszyłaś mnie swoją babcią, a teraz się dziwisz.
-To i tak nie zmieni Lee. Chcę się umyć, a ty zrobisz to zaraz po mnie i pojedziemy na miasto, bo muszę otworzyć nam konta w Polsce i kupić kilka rzeczy.
- A ty nie masz konta?
-Zamknęłam jak wyjeżdżałam z Tobą na stałe do Rosji. Myślałam, że nigdy tu nie wrócę. - Przyznałam szczerze.
-Nie chciałaś wracać do Polski?
-Chciałam, ale myślałam, że ty nigdy nie będziesz chciał tu mieszkać. Fajnie, że tu jesteśmy, ale to, że z moją rodziną to trochę niepokojące.- Przyznałam.
-Okay. To może nie czekajmy do ślubu tylko od razu się wyprowadźmy?
- David. To wcale nie jest takie proste. W sensie mamy tylko dwa miesiące, tylko wstępną datę w urzędzie, bo potem wyjeżdżamy na igrzyska, a ty przed masz jeszcze zgrupowanie w Stanach. Nie mamy miejsca, listy gości, ani sukienki, nie mamy niczego i nie wiem czy przez ten czas podołamy z organizacją ślubu, a z szukaniem mieszkania, wyprowadzką i urządzaniem w tym samym czasie to byłoby wprost nierealne.
-Wiem, że zostajesz z tym raczej sama, ale staram się mieć dla Ciebie najwięcej czasu jak mogę. Zrezygnowałem dla ślubu z ligi światowej.
-Wiem. Bardzo Cię podziwiam i kocham. Nie wiem czy ja bym zrobiła coś takiego dla Ciebie w rok olimpijski.
-Na początku robiłaś dla mnie wiele więcej niż ja dla Ciebie teraz.- Przysunął się do mnie i pocałował.- Idź się już myj brudasie, ja postaram się pozmywać.- Powiedział, a ja wstałam i szybko poszłam do łazienki.
Po 15 minutach byłam wykąpana i wyszłam z łazienki, a David wszedł od razu po mnie. Gdy byłam ubrana wyszedł z łazienki z samym ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
-Nadal nie masz na nic ochoty?
-Musimy jechać do banku.-Przełknęłam ślinę.
-Bank nie ucieknie, a chwilę są ulotne.- Zaczął podwijać moją bluzkę.
-Nie, nie. Ubieraj się. Ja się nie będę rozbierać.- Powiedziałem, a ten skierował się do jednej ze swoich walizek.- Musimy się dziś jeszcze rozpakować.
-Zaplanuj też czas na wiesz co...- Poruszył brwiami.
-Stary zboczeniec.- Rzuciłam w niego poduszką, ale nie zareagował.
Po 10 minutach byliśmy już na dole i zakładaliśmy buty.
-Cholera Am, czemu ten but jest taki mokry?- Zapytał, a potem zdjął go ze stopy i powąchał.- Cholera ten kundel obszczał mi nowe buty. Co za mały....
-Spokojnie. Zaraz przyniosę Ci drugie buty z walizki, te później upiorę i położymy je gdzieś wysoko.- Chciałam załagodzić szybko sytuację.
-Ale tu nie chodzi o to, że...
-Ja wiem. Przecież gdybym mogła coś zrobić to zrobiłabym.- Powiedziałam lekko zawiedziona i poszłam po nowe skarpety i buty dla Davida.
Gdy wróciłam widziałam tylko wzrok Davida, który chciał zabić psa leżącego na korytarzu.
-Proszę.- Powiedziałam i podałam mu rzeczy.
-Dzięki.
- Nie patrz tak na tego psa i tak go nie zabijesz wzrokiem.
-Warto spróbować.- Odburknął.
-Gdzie idziecie?-Nagle w progu stanął dziadek.
-Najpierw do banku, a może później na miasto.
-A możesz mi coś kupić? Poczekaj zaraz Ci opowiem tylko przyniosę pieniądze.
-Okay.
-Idziemy?-Wstał Lee.
-Nie. Muszę poczekać, bo dziadek chcę żebyśmy coś załatwili.
-Mam pomysł następnym razem jak będziemy chcieli gdzieś wyjść to zacznijmy się szykować dzień przed, bo z tym psem i...
-Hamuj David. Dokładnie wiem jacy oni są, ale to moja rodzina. Rozumiem, że masz trudny dzień, ale bez szaleństw ok?- Zapytałam się, a on tylko znów potulnie usiadł na schodach.
- O patrz wnusiu. To kupisz mi takie pisemko.- Pokazał mi magazyn z roznegliżowaną panią na okładce.-Tylko zwróć uwagę, że ma być następny numer na maj, bo po co mi zdublowane egzemplarze. Masz pieniążki.- Powiedział i wepchnął mi pieniądze do ręki.
-Jasne dziadziuś.-Powiedziałam całkiem rozkojarzona.
-Chodź. Nawet nie wiesz co potem musimy kupić mojemu dziadkowi.-Zaczęłam się śmiać, a potem tłumaczyć Davidowi.
W banku załatwiliśmy co trzeba i pojechaliśmy na stację zatankować samochód i kupić ckm dla dziadka. David wyszedł ze mną z samochodu przyglądać się jak wygląda tankowanie w Polsce, bo to bardzo różni się od tego w USA. Potem poszedł ze mną zapłacić, a kasjerka miała bardzo ciekawą minę gdy płaciłam za paliwo i gazetkę dziadka, a 3 kroki za mną stał mój facet. Po zapłaceniu chwyciłam tylko gazetę, potem złapałam Lee za rękę i wyszliśmy śmiejąc się.
-Taka akcja wyglądałaby nawet trochę dziwnie w Stanach.- Powiedział, a ja tylko się zaśmiałam. Potem wróciliśmy do domu. Gdy parkowałam David powiedział tylko:
-Mam nadzieję, że zaliczyliśmy wszystkie atrakcje tego dnia i teraz będziemy mieć spokój. 
__________
Tamten rozdział podobał mi się bardziej, ale proszę Was o komentarze :D
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz